Zacznę od przyznania się ze wstydem do tego, że mimo wieloletnich zainteresowań światem lotnictwa, o krakowskim Muzeum dowiedziałem się całkiem niedawno. Od swoich najmłodszych lat odwiedzałem Kraków czasem nawet i dwukrotnie w ciągu roku, znałem wiele zabytków tego starego miasta, a Muzeum jakoś dotąd uchodziło mojej uwadze. O jego zbiorach dowiedziałem się przypadkiem, gdy szukałem w Internecie informacji o pokazach lotniczych w Polsce. Już pobieżne przejrzenie Internetowej witryny Muzeum przekonało mnie, że wiele straciłem nie odwiedzając do tej pory tego miejsca. Przecież to właśnie stąd pochodziły latające eksponaty pokazywane wiele razy w Góraszce! Decyzja była prosta, skoro na starym lotnisku, należącym dziś do Muzeum mają odbyć się pokazy w końcu czerwca, to jest to wspaniała okazja do odwiedzenia również i Muzeum. Do Krakowa przyjechałem dzień wcześniej, aby jeszcze przed pokazami poświęcić cały dzień na zwiedzanie Muzeum. Decyzja była trafna. Czerwiec, to jeszcze nie sezon turystyczny, więc wszystkie eksponaty można było podziwiać w spokoju, a zdjęcia mogłem robić bez walki z wchodzącymi w kadr innymi miłośnikami lotnictwa. I tu od razu przyznam, że jeden dzień to chyba trochę za mało by przyjrzeć się wszystkim zgromadzonym eksponatom. Ze smutkiem z planu wycieczki skreśliłem hangar z gigantyczną kolekcją silników lotniczych, jako że wydały mi się wyjątkowo nie fotogeniczne. Kręcąc się po hangarach przeżyłem coś na kształt podróży w czasie. Nie, nie mam na myśli wiekowych maszyn latających. W średnim hangarze, w którym zgromadzono samoloty z początków ery awiacji, bo aż z lat 1909-1920, całkiem przypadkowo wplątałem się w grupę studentów z zaciekawieniem wysłuchujących wykładu muzealnego historyka, pana Jana Hoffmanna. Od razu poczułem się jakby mi ubyło przynajmniej połowę lat, a tak interesująco przedstawionej historii rozwoju silników lotniczych i broni pokładowej jeszcze nie słyszałem. To był bardzo miły i najzupełniej nie spodziewany akcent tego dnia, ale aby zrozumieć o czym mówię, trzeba najpierw mieć tyle szczęścia ile miałem ja i wysłuchać podobnego wykładu. Wracając do zdjęć, muszę wyjaśnić przyczyny niecodziennego wyglądu tych robionych w hangarze. Bardzo nie lubię dwóch rzeczy: ostrych cieni od światła flesza oraz ustawiania statywu. Uparłem się, że wszystkie zdjęcia zrobię korzystając jedynie z naturalnego oświetlenia i w dodatku z ręki. Możliwe to było jedynie dzięki wysokoczułemu filmowi Kodak Ultra Zoom 800. Niestety ceną za takie ograniczenia jest wyraźnie widoczne ziarno. Być może przy kolejnej wizycie w Muzeum spróbuję jednak skorzystać z pomocy nie lubianych rekwizytów. Może to będzie okazja do sfotografowania pominiętych tym razem silników, bez których przecież lotnictwo nie mogłoby istnieć. Uwierzcie mi, tych 126 zdjęć nie jest w stanie pokazać wszystkiego, to tylko mała część zbiorów muzealnych. Żeby zobaczyć wszystko, trzeba się tam wybrać osobiście – najlepiej poza sezonem turystycznym. Na miejscu oprócz podziwiania starych maszyn latających można zaopatrzyć się w literaturę, której w żadnej księgarni kupić nie można. A jeśli jesteś zbyt daleko lub zbyt zapracowany, zawsze pozostaje możliwość skorzystania z wirtualnej wizyty dzięki oficjalnej stronie Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, na której można znaleźć katalog wszystkich muzealnych eksponatów. Chociaż starałem się bardzo ostrożnie gromadzić wszelkie dane, to obawiam się, że nie jest możliwe uniknięcie wszystkich błędów i pomyłek. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości proszę o kontakt. Będę wdzięczny za wszelkie informacje pomagające mi usunąć błędy i usterki. Zapraszam na pokaz zdjęć z krakowskiego Muzeum. Adam Wiktor Kamela |